niedziela, 7 kwietnia 2013

Młode kobiety o gdańskim Młodym Mieście: ono jest jak miliard dolarów


Dlaczego chcemy zachować stoczniowy klimat Młodego Miasta? Równie dobrze możesz zapytać, dlaczego zachowujemy gotyckie kościoły - mówią cztery młode studentki, które tworzyły alternatywny projekt zagospodarowania tej dzielnicy.
"Jeśli pytamy, co ma zostać dla przyszłych pokoleń, to chyba lepiej pytać o to młodych. Bo jako historyk sztuki wiem, że każde pokolenie ma swoje preferencje estetyczne. Bo to, co dla pokolenia moich ojców nie było zabytkiem, dla mnie już jest. A to co dla mnie nie jest zabytkiem, jest zabytkiem w oczach moich uczniów. Że po prostu zmienia nam się skala patrzenia i doceniania chronologii zdarzeń. Dlatego pytając, co następne pokolenia mają widzieć na Młodym Mieście jako pozostałości stoczni, trzeba było pytać 20-latków, bo to oni mają wrażliwość oka na rzeczy, na które moje pokolenie już nie ma".

To cytat z mowy wiceminister kultury Małgorzaty Omilanowskiej, profesor Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Gdańskiego, wygłoszonej na spotkaniu w sprawie Młodego Miasta, które odbyło się w historycznej Sali BHP Stoczni Gdańsk.

Postanowiliśmy iść tropem słów pani profesor i o Młode Miasto zapytaliśmy młodych. A raczej młode kobiety, bo to one stworzyły alternatywny projekt zagospodarowania tej dzielnicy, który wzbudził entuzjazm zgromadzonych w Sali BHP. Wszystkie są studentkami ASP i wszystkie urodziły się w latach 80., kilka lat po historycznym strajku w Stoczni. Swój projekt stworzyły w Pracowni Projektowania Wnętrz Miejskich gdańskiej ASP, pod kierunkiem prof. Jacka Dominiczaka. Pracownię tworzy 15 kobiet, cztery z nich zgodziły się opowiedzieć nam o swojej wizji Młodego Miasta. W rozmowie udział wzięły Katarzyna Mieczkowska, Magdalena Mellin, Katarzyna Stuczyńska oraz Natalia Buczkowska.

Maciej Sandecki: Dlaczego was w ogóle interesuje teren Młodego Miasta? Przecież to taka zrujnowana przestrzeń.

Magdalena Mellin: Bo to jest teren o niesamowitym potencjale, którego przez lata nie potrafiliśmy wykorzystać, bo był totalnie politycznie skorumpowany. Na tym terenie stało się coś niesamowitego historycznie - pokojowa rewolucja. Istnieje jednak duży rozdźwięk między tą przeszłością a tym, jak nasze pokolenie widzi możliwości zagospodarowania tego terenu. A można tam stworzyć coś naprawdę świetnego.

Katarzyna Mieczkowska: Mnie boli to, że tyle się mówi o symbolice tego miejsca, o tym, jak ono jest ważne dla Polski, a następnie robi się taki krok, w postaci Nowej Wałowej, który jest wyrazem braku pomysłu na to miejsce. I brakiem akceptacji, że w tym miejscu była kiedyś Stocznia.

Urodziłyście się po Sierpniu '80, po stanie wojennym. Czy ta historia jest dla was jeszcze ważna? Dlaczego zabrałyście się za projektowanie takiego historycznie szczególnego miejsca?

KM: U mnie w domu etos solidarności jest ciągle żywy, ale osobiście uważam, że on będzie tracił na znaczeniu i już traci. Pod bramę stoczniową i pomnik będzie przychodzić coraz mniej ludzi, bo ten mit "Solidarności" już nie działa. Dlatego chcemy tam zbudować coś nowego, coś, co będzie przyciągać ludzi do tego miejsca. Nie chodzi tylko o symbolikę, ale kontynuację świata, który tam istniał.

Katarzyna Stuczyńska: Mam 25 lat i mogę powiedzieć, że na lekcjach historii o "Solidarności" właściwie się nie mówiło. Nie było na to czasu, program kończył się na II wojnie światowej. Dodatkowo nie pochodzę z Trójmiasta, więc o "Solidarności" i Stoczni wiedziałam tylko tyle, co się mówiło w domu i telewizji. Historię tego miejsca odkryłam dopiero niedawno, w trakcie ostatnich Narracji, które zorganizowano właśnie tam. Mam wrażenie, że dopiero to wydarzenie otworzyło oczy ogromnej liczbie młodych osób, które zobaczyły, że nie jest to opuszczone miejsce, ale ciągle żywe.

MM: Ja poznałam Stocznię już wcześniej, przez Kolonię Artystów, Instytut Sztuki Wyspa i Grzegorza Klamana. Osoby, które tworzyły te miejsca, były związane z ASP, więc traktowałam je jako przedłużenie uczelni. Stoczniowa brama nie była dla mnie nigdy prawdziwą bramą, swobodnie przez nią przechodziłam, ale niedawno dopiero zauważyłam, że wielu studentów ASP Stoczni nie zna.

KM: Bo ta historyczna stoczniowa brama dla wielu mieszkańców Gdańska dalej jest bramą i myślą sobie, że jej przekraczać nie wolno. Nie przechodzą więc przez nią, nie eksplorują tych terenów, nie zdają sobie sprawy, jaki to potencjał.

KS: Symbol zatrzymał wszystkich na placu.

KM: Z korzyścią dla developerów.

A jak już przekroczyłyście tę bramę, to co ujrzałyście?

KS: Pierwsze wrażenie było takie - jaki to ogromny teren! A gdy zobaczyłam podczas Narracji wyświetlane obrazy na wielkich ceglanych ścianach, uświadomiłam sobie, jaki tu jest ogromny potencjał, którego nie wykorzystujemy. Stocznia przez tych parę dni żyła i to było niesamowite. Zdaję sobie sprawę, że w przyszłości dawne hale stoczniowe nie będą wyglądały jak teraz. Jestem jednak przekonana, że powinniśmy starać się zachować surowość tego miejsca, ten niesamowity nastrój, który tam panuje.

KM: Kiedy ja zobaczyłam po raz pierwszy budynki stoczniowe, uświadomiłam sobie, że one są bardzo ładne! Że to nie są jakieś sklecone z blachy hale fabryczne, ale bardzo wartościowe obiekty z piękną, ceglaną architekturą. Dostrzegłam również, że ktoś je bardzo mądrze zaplanował urbanistycznie na mapie stoczni, że te wszystkie hale tworzą siatkę ulic takiego małego miasta, że budynki nie są poustawiane przypadkowo, ale tak, żeby tworzyły określone perspektywy i kadry. Dlatego gdy przystąpiłyśmy do naszej pracy, ważne było dla nas, aby zachować i tę siatkę ulic i zaznaczyć, że ona jest dalszym ciągiem Głównego Miasta i Śródmieścia.

MM: No właśnie, mnie uderzyło to, że przecież spod naszej ASP do bramy Stoczni jest tak bardzo blisko. To świadczy, że Główne Miasto było i jest nierozerwalnie połączone z tym terenem.

KM: Ulice między halami na Stoczni miały swoje nazwy - Kadłubowców, Narzędziowców i inne. Dzisiaj nikt już o nich nie pamięta, mam wrażenie, że znikają bezpowrotnie.

KS: A które teraz zamieniane są na coś innego. Dlatego my staramy się je zachować, kontynuować.

Można zapytać - tylko po co? Po co nam takie stare hale i stare nazwy ulic?

KS: Bo młodym ludziom się to podoba!

KM: Bo takie nawarstwienie architektury jest bardzo wartościowe. Bo nie jesteśmy w stanie odtworzyć pewnych obiektów już nigdy. Nie będziemy już przecież budować z cegły, bo teraz mamy inne materiały.

KS: Równie dobrze można zapytać, dlaczego zachowujemy gotyckie kościoły z cegły? A dlaczego nie XIX-wieczne, ceglane hale, które też mają swoją wartość?

A mają? Może nie mają?

KM: Dla mnie wartościowa jest już sama substancja. Dotykam tej cegły i ja ją lubię w mieście. Lubię też beton, ale nie wyobrażam sobie mieszkania w mieście zbudowanym tylko z betonu!

MM: Kluczem jest chyba to, że nie chcemy mieszkać w mieście, które można zbudować wszędzie. Że wjadą tam buldożery i postawią takie same budynki jak w Bombaju czy w Gdyni. Chodzi o to, żeby iść z duchem nowych technologii, ale żeby zachować tożsamość miejsc, zachować ich klimat.

KS: Jak pomyślę o miejscu, w którym chciałabym mieszkać, to na pewno nie mam na myśli osiedli na obrzeżach miast. Osiedla te nie mają swojego charakteru. Kolejne bloki, kolejne bryły, takie jak wszędzie.

KM: Jakby cię ktoś wysadził na takim osiedlu przy obwodnicy, to nie wiedziałabyś, gdzie jesteś - w Gdańsku czy w Koszalinie. Bo tu chodzi właśnie o tę trudność. Jak budujesz lotnisko w szczerym polu, to możesz je zbudować jak chcesz. A jak masz je zbudować na dawnym terenie stoczni, to musisz brać pod uwagę wygląd tych stoczniowych hal.

KS: Bo projektowanie z zachowaniem pewnych kodów jest dużo trudniejsze. I temu służył nasz projekt. A mam wrażenie, że miasto chce iść na łatwiznę. Pytanie, czy to jest dobre.

Podczas debaty w sali BHP padł zarzut, że wasz projekt to "designerskie wizje ze szkoły plastycznej".

KM: To jest projekt urbanistyczny. Zaprojektowałyśmy przestrzenie publiczne - ulice place, system poruszania się osób, sekwencje wnętrz miejskich oraz siatkę ulic Młodego Miasta. Dokładnie wiedziałyśmy, co robimy, projektując te ulice. Przestudiowałyśmy wszystkie ustawy i przeanalizowałyśmy dokładnie projekt Nowej Wałowej. Nie była to więc czysta akademicka dywagacja. Projektując siatkę ulic na Młodym Mieście, wzięłyśmy parametry przepływu aut przez Nową Wałową. Ta przepustowość aut według naszego projektu będzie taka sama, a nawet większa, my tylko zmieniłyśmy formę tej ulicy. Rozerwałyśmy Nową Wałową na trzy nitki, aby zmniejszyć wnętrza miejskie, aby cała ta dzielnica miała bardziej charakter śródmiejski.

KS: Dodatkowo zaprojektowałyśmy nowe ulice, które jeszcze bardziej rozładują ruch, który tam się pojawi.

Natalia Buczkowska: Nie chciałyśmy, aby patrzono na nas jak na bandę, która ma utopijny pomysł. Dlatego umieściłyśmy w naszym projekcie to, co już wcześniej przewidziano w planach miejscowych. Nie da się już dyskutować z estakadami i być może nie da się dyskutować z gigantycznym centrum handlowym.

Zaprojektowałyśmy je tak, by swoją bryłą respektowało tkankę stoczni. To, co trzeba podkreślić: w naszym projekcie bardzo ważna jest woda, osie widokowe skierowane są na nabrzeże, aby z łatwością można było tam dojść.

KM: Tak naprawdę na Młodym Mieście nie zrobiono dotychczas takiego całościowego planu. Została wyznaczona jedna ulica i koniec. A teraz plan urbanistyczny będzie robił developer.

KS: Teoretycznie więc może tam nie być żadnych innych ulic poza Nową Wałową.

KM: W tych planach nie ma nic takiego, co determinowałoby to, co tam powstanie. Dlatego trzeba się zastanowić, czy takie plany sprzed 10 lat nie powinny ulec zmianie? Przecież w ciągu ostatnich 10 lat świat się tak zmienił!

MM: Zmieniła się też mentalność. Ludzie z pokolenia mojego ojca mają zupełnie inny ogląd świata. Ja studiowałam za granicą, podróżowałam po całym świecie. A jeszcze inny obraz rzeczywistości mają osoby 10 lat młodsze ode mnie, które urodziły się w wolnym kraju, nie są obciążone przeszłością, żyją w kapitalizmie i mają inne poglądy. I taka kolosalna zmiana nastąpiła w ciągu 20 lat! Przemiana ogromna! Dlatego plany sprzed 10 czy 15 lat są już naprawdę nieaktualne, a mamy w nich żyć my i następne pokolenia.

KS: Jak powstanie takie miasto z tych planów zaprojektowanych przez miasto, to nikt z młodych ludzi nie będzie chciał tam mieszkać. Będziemy mieć miasto-duch.

A dlaczego? Może jacyś chętni się znajdą?

KM: Jak Nowa Wałowa będzie wyglądać jak Aleja Vaclava Havla i staną tam osiedla jak przy Vaclava Havla, to ja już bym wolała mieszkać przy Havla, bo cena za metr kwadratowy będzie niższa. Bo poza tym jaka różnica?

Gdańskie Śródmieście jest naprawdę bardzo małe, ogranicza się do Głównego Miasta, a dalej już są tylko osiedla. Więc rozbudujmy je, zróbmy z Młodego Miasta śródmiejską dzielnicę, a nie blokowisko.

KS: Fajnie byłoby mieszkać w centrum, gdzie można wsiąść na rower i za 5 minut być w pracy, gdzie można rano wyskoczyć po bułki, a po pracy do kina. I nie przemieszczać się pomiędzy Gdynią, Gdańskiem i Sopotem. Mieć to jedno swoje miejsce, jeszcze nad wodą, w postindustrialnych przestrzeniach - to po prostu marzenie! A co z tego, że powstaną tam takie same bloki jak wszędzie?

KM: Zastanawiające jest to, że osoby, które decydują o powstaniu takiej ulicy jak Nowa Wałowa, nie wyciągają wniosków z tego, jakie skutki przynosi budowanie takich ulic. To naprawdę fatalne! Trasę Słowackiego zaprojektowano w taki sposób, że można tam pędzić ponad 100 kilometrów na godzinę, są ekrany, tunele, wszystko wyprofilowane pod duże prędkości. Tyle że ostatnio mój tata spędził godzinę, żeby przedostać się na drugą stronę, poszukać tunelu i znaleźć konkretny adres na ulicy Partyzantów. A co dopiero mają mieszkańcy tej okolicy? Muszą tunelem przechodzić do sklepu po bułki!

MM: I teraz przecinając taką samą drogą tereny postoczniowe, ludzie, którzy o tym decydują, pokazują, że im na tych terenach nie zależy, że one nie mają dla nich wartości. Wyburzono tyle budynków! Zmarnowano potencjał!

Mam wrażenie, że dla miasta liczą się tylko te tereny bezpośrednio nad wodą i nic więcej.

KS: Można odnieść wrażenie, że Gdańsk nie chce projektować dla gdańszczan, tylko dla zagranicznych inwestorów, dla warszawiaków, którzy kupią sobie drogie apartamenty, będą mieli widok na wodę i nie będą słyszeć hałasu dobiegającego z Nowej Wałowej.

Bo może projektują tę drogę dla hipermarketu?

KS: Tak, oczywiście. Skoro ta nowa galeria handlowa przy bramie Stoczni ma być półtora razy większa od Galerii Bałtyckiej. To ładnie brzmi, ale wyobraźmy sobie Galerię Bałtycką i jeszcze pół! To będzie ogromny moloch!

KM: A miasto pyta: czego chcecie od tej galerii, przecież takie galerie powstają, jedna właśnie się buduje przy obwodnicy. No właśnie, przy obwodnicy! Ale nie w Śródmieściu!

KS: Wyobraźmy sobie taka galerię przy Bazylice Mariackiej (śmiech).

MM: My tę galerię umieściliśmy w naszym projekcie, ale nie chciałyśmy, aby zajmowała trzy kwartały.

KM: Dlatego zaprojektowałyśmy przez jej środek ulicę, aby wpisywała się w tę siatkę ulic. Tak, aby wejścia do sklepów znajdowały się też od strony ulicy, aby nie było takiego poczucia pustki, jednej ogromnej ściany.

NB: Ważne, żeby parter takiego centrum handlowego oddany był sklepom czy restauracjom z wejściami od strony ulicy, otwartymi do godziny np. 24. To powoduje, że ta przestrzeń żyje, a człowiek czuje się bezpiecznie, spacerując nawet późnym wieczorem, widząc innych ludzi gadających przy stolikach.

I wszystkie w grupie 15 dziewczyn byłyście zgodne, że to tak ma wyglądać?

KM: To było niesamowite, ale tak. Każdą rzecz oczywiście dyskutowałyśmy i potrafiłyśmy z pewnych rzeczy rezygnować dla wspólnego dobra. Chodziło o to, aby cały projekt był dobry, a nie żeby zaspokoić czyjeś ambicje.

MM: Żebyśmy nie zostały potraktowane jak designerki ze szkółki plastycznej (śmiech).

Ale jednak wasz pomysł, aby Nową Wałową rozbić na trzy nitki - dwie jednokierunkowe ulice plus jedna z tramwajem, nie wszystkim się podoba. Krytycy zarzucają: zamiast jednej szerokiej drogi ludzie będą musieli pokonywać trzy wąskie. Jak różnica?

KS: To jest kwestia percepcji i skali zabudowy. Wyobraźmy sobie, że idziemy sobie z Głównego Miasta, wąskimi uliczkami i nagle mamy wejść w jakiś tunel.

KM: Dużo przyjemniej przechodzi się przez ulicę, która ma dwa pasy niż cztery czy sześć. Przechodzimy przez dwa pasy, idziemy wzdłuż fasady, znowu dwa pasy i nie odczuwamy tego jak wielkiej arterii.

MM: Zależało nam, żeby nie stwarzać psychologicznych barier, żeby poruszanie się po Młodym Mieście było przyjazne. Dlaczego turyści nie chodzą z Głównego Miasta na Dolne? Bo Podwale Przedmiejskie jest tą barierą trudną do pokonania.

A co chciałybyście, aby powstało na Młodym Mieście? Ale nie jako projektantki, ale przyszłe użytkowniczki czy mieszkanki tej dzielnicy?

KS: Wyobrażam sobie, że mam tam mieszkanie w jednej ze starych hal, że na parterze jest piekarnia, gdzie rano schodzę po bułki. Potem umawiam się w kafejce, która jest pięć minut od mojego mieszkania, a później idę do swojej pracowni w pobliżu i wszystko ma taką swoją fajną aurę.

KM: Wyobrażam tam sobie biura start-upowe, sklepy, ale nie galerie handlowe, najróżniejsze usługi jak szewc, warsztaty krawieckie, rzemiosło, galerie sztuki czy takie sklepy, jakie są w Berlinie.

NB: Chodzi o zagęszczenie ciekawych ludzi, bo tacy przyciągają kolejnych.

KM: To powinien być taki tygiel - sklepów, pracowni, biur.

Co jeszcze tam widzicie...

KS: Basen w hali!

KM: Kina, ale nie multipleksy, ale lokalne, małe, na 50 osób, gdzie można usiąść z piwkiem.

KS: Knajpeczki, kawiarnie, gdzie możesz wpaść z ulicy. Ale nie sieciówki, tylko lokalne miejsce, gdzie masz swojego ulubionego baristę, który sprzedaje ci kawę i wie jaką, bo cię zna.

NB: Cudownie byłoby, aby w tej przestrzeni odrodziło się rzemiosło, nam brakuje dzisiaj takich prawdziwych fachowców - stolarzy, ślusarzy, rzemieślników z prawdziwego zdarzenia. Architekci wnętrz wolą pracować z takimi profesjonalistami, niż jechać do Castoramy, by kupić znowu takie same drzwi, kolejne prefabrykaty. Żeby tworzyć niepowtarzalne rzeczy, trzeba mieć niepowtarzalnych ludzi, a oni natomiast dobrze czują się w niepowtarzalnych miejscach. Dlatego warto, żeby na Młodym Mieście znalazły się również obiekty edukacji, na przykład Akademia Projektowania Ekologicznego. Natomiast jedną z hal z powodzeniem można by zaadaptować na genialny akademik studencki.

KM: Biblioteka!

KS: Idąc Nowym Światem w Warszawie, mamy normalne sklepy, kawiarnie i nie jest to jedno wielkie centrum handlowe. One są wciśnięte w tkankę miejską. Idziemy od sklepu do sklepu, wychodzimy na świeże powietrze, nie robi nam się duszono, gorąco. I to jest dużo przyjemniejsze dla naszych organizmów, oczu, które nie muszą oglądać tych jarzeniowych świateł.

KM: Przecież, jak ktoś chce się poszwędać, połazić po knajpach czy pospacerować, to przecież nie jedzie na Ujeścisko, ale na Główne Miasto? Ale ile już można łazić po tych sześciu uliczkach? Dlatego potrzebujemy takiej nowej przestrzeni.

NB: Tak, bo tutaj pokonuje się to stare miasto w chwila moment! A jeśli odzyskamy nabrzeża, te przestrzenie, które są zupełnie nieznane, wyłączone z mentalnej mapy miasta, to tak jakby wygrać miliard dolarów na loterii!

Zasługujemy na świetną architekturę.

Myślicie, że miasto posłucha waszego głosu i zrealizuje ten projekt?

KS: Miałam przeświadczenie, że ten projekt nic nie zmieni i nie spodziewałam się, że wywoła on tak olbrzymią dyskusję. Teraz widzę szansę, że może nie miasto, ale posłuchają nas developerzy. Nadzieja we właścicielach terenu.

NB: Narodziła się świadomość obywateli. Powstała inicjatywa "Nie dla Burzenia Stoczni", aktywnie włączył się FRAG. To nowy oddolny ruch i właściciele terenu muszą się teraz liczyć ze zdaniem ludzi.

źródło:gazeta.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz